Włoska historyk publikuje kolejny dowód autentyczności Całunu Turyńskiego. Jej zdaniem nie widoczne gołym okiem aramejskie napisy na płótnie nie mogą pochodzić z okresu późniejszego niż 70 rok po Chrystusie.
Słowa, które odnalazł francuski historyk Thierry Castex znaczą „odnaleźliśmy”. Do tej pory na płótnie można było przeczytać jedynie greckie lub łacińskie litery. Według Barbary Frale język aramejski nie był używany zbyt często przez chrześcijan po 70 roku po Chrystusie. To ona przedstawiła dowód zaczerpnięty z niepublikowanych dotychczas badań Francuza.
Włoszka chce swoje własne tezy na temat Całunu przedstawić w książce, która ma się ukazać pod koniec tego roku. Zdecydowanie odrzuca twierdzenia, jakoby płótno było średniowiecznym fałszerstwem. Jej zdaniem badania za pomocą aktywnego węgla C-14, które podpierały tę tezę, zostały „przeprowadzone w sposób niemożliwy do zweryfikowania”.
Pierwsze wzmianki o Całunie pochodzą z roku 1353, kiedy znalazł się on w rękach feudala Goffreda de Charny w Lirey, na północy Francji. W roku 1578 zabytek trafia do Turynu. W roku 1983 ostatni król Włoch Umberto II, przekazał Całun Papieżowi.
Do dziś trwają spory o autentyczność Całunu. Wielu badaczy nie zgadza się ze stwierdzeniami, jakoby relikwia pochodziła z czasów Chrystusa.
Prof. Barbara Frale jest historykiem średniowiecza. W 2004 roku w Archiwum Watykańskim natknęła się na tzw. “pergamin z Chinon”, który, jak sądzono przez siedem wieków, zaginął. Z oryginału podsumowującego papieskie śledztwo prowadzonego w Chinon wynikało, że templariusze, dotychczas uznawani za heretyków, w rzeczywistości nimi nie byli. Okazało się, iż dokument był źle skatalogowany.
Płótno
Całun na ogół zwany jest w Ewangeliach sindon. Słowo to oznaczało
kawał płótna używany jako kir (Łk.23:53), dość duży, aby nakryć całego
człowieka (Mk.14:51-52). Oprócz niego w Ewangeliach występuje słowo
othonia (Łk.24:12; J.20:7), które miało szerszy zakres znaczeniowy i
oznaczało prześcieradła pogrzebowe, włącznie z całunem i opaskami czy
bandażami, którymi go przewiązywano. W Ewangeliach pojawia się też słowo
sudarion, czyli chusta, w jaką zawijano głowę zmarłego (J.11:44; 20:7).
Całun Turyński mierzy 4,36 m na 1,1 m. Współcześnie jest to miara osobliwą, ale w starożytności proporcje te wynosiły 8 na 2 łokcie, co samo w sobie świadczy o starożytności płótna.
Waga Całunu wynosi 2,5 kg. Utkano go z dobrej jakościowo przędzy z lnu rosnącego zapewne w Syrii. Użyto splotu jodełkowego „trzy na jeden”, który wymagał krosna używanego w pierwszych wiekach w Syrii. Najczęściej stosowano wówczas ścieg „jeden na jeden”. Ścieg „trzy na jeden” zwiększał jakość, ale i cenę. Płótno Całunu Turyńskiego było wysokiej jakości, a zatem i drogie, co potwierdzają Ewangelie, mówiąc, że zakupił je Józef z Arymatei, człowiek zamożny (Mt.27:59).
Lniane włókna Całunu zawierają śladowe ilości bawełny indyjskiej (Gossypium herbaceum), które pozostały na krośnie z poprzedniej pracy. Bawełnę tę uprawiano na Bliskim Wschodzie w I wieku, ale nie była znana w średniowiecznej Europie. Wskazuje to na starożytne pochodzenie tkaniny Całunu.
Krew Jezusa
Prof. Baima-Bollone z wydziału medycyny kryminalnej uniwersytetu w Turynie orzekł po analizie włókien Całunu, że zawierają ludzką krew z rzadkiej grupy AB. Tylko 3% ludzi na świecie ma krew z tej grupy. Ciekawe, że wśród Żydów sefardyjskich, do jakich zaliczał się Jezus, występuje ona sześć razy częściej niż w reszcie populacji.
Badania krwi przeprowadzone przez prof. Victora Tryona z Centrum Badań Genetycznych przy uniwersytecie stanu Teksas stwierdziły, że jest to krew męska. Jej obecność na Całunie stwierdził też lekarz sądowy dr R. Bucklin, a niezależnie od niego profesorzy A. Adler i J. Heller, którzy określili ją jako ludzką krew z grupy AB.
Ktoś już zdążył napisać powieść o tym, że DNA uzyskane z Całunu posłużyło do sklonowania człowieka. Jest to fikcja, gdyż krew na Całunie ze względu na swój wiek ma zbyt szczątkową postaći, aby udało się z niej zrekonstruować DNA. Prof. Tryon potrafił wyizolować tylko trzy geny. Na ich podstawie da się stwierdzić, że w Całun owinięty był mężczyzna, ale niewiele ponadto. Sklonowanie Jezusa z tak szczątkowego DNA są fantazją, jak stwierdziła prof. Jennifer Smith z departamentu do badań DNA przy FBI w Waszyngtonie.
W 1978 roku wszechstronne badania Całunu przeprowadziła kilkudziesięcioosobowa grupa naukowców, zwana w skrócie STURP (Shroud of Turin Research Project). Powstała w marcu 1977 roku, kiedy na emeryturę przeszedł biskup Turynu, kardynał Michele Pellegrino, a zastąpił go Anastasio Ballestrero, bardziej otwarty na poddanie Całunu badaniom naukowym.
Badania trwały na okrągło przez pięć dni i nocy. Wzięło w nich udział ponad 40 naukowców o różnych przekonaniach, w tym katolicy, protestanci, Żydzi i agnostycy. Nie byli sponsorowani przez Kościół. Niektórzy z tych naukowców sprzedali swe samochody, a inni zapożyczyli się pod zastaw domu, żeby zebrać pieniądze na sprzęt wartości ponad 2 mln dolarów, potrzebny do wszechstronnego przebadania Całunu.
Większość z nich przystąpiła do badań zakładając, że Całun to średniowieczne fałszerstwo. Prof. John Heller w imieniu swoim i swego żydowskiego kolegi prof. Adlera wyznał: „Z wielu przyczyn zarówno ja, jak i Adler zakładaliśmy, że Całun był fałszerstwem,” „zwykłym reliktem z epoki ciemnego średniowiecza”. W trakcie badań obaj zmienili zdanie, podobnie jak Barrie Schwortz, inny z żydowskich badaczy w tym zespole, który napisał: „Wizerunek na Całunie zgadza się z opisem ukrzyżowania w Ewangeliach do n-tej potęgi. Przybywa dowodów na to, że Ewangelie są bardzo wiarygodne. Może to wywołać konsternację w mojej rodzinie i wśród innych Żydów, ale moim zdaniem Całun jest kirem, w który zawinięto Jezusa po ukrzyżowaniu.”
Sceptycy często posądzają uczonych opowiadających się za autentycznością Całunu o uprzedzenia na tle religijnym. Ciekawie skomentował te uprzedzenia prof. Yves Delage, wykładowca anatomii z paryskiej Sorbony, który sam był agnostykiem: „W problem, który sam w sobie jest czysto naukowy, niepotrzebnie wplata się aspekt religijny, czego owocem są rozognione emocje w miejsce racjonalnej trzeźwości. Gdyby, zamiast o Chrystusa, chodziło o inną osobę, na przykład o Sargona, Achillesa czy jakiegoś faraona, nikt nie miałby żadnych obiekcji. Zajmując się tą kwestią pozostałem wierny prawdziwemu duchowi nauki, zainteresowany prawdą, nie zaś tym, czy wyniki będą miały religijne implikacje, czy też nie. Chrystus był postacią historyczną, dlatego nie widzę żadnej przyczyny, dla której ktoś miałby być zgorszony tym, że zachowały się materialne dowody Jego ziemskiego życia.”
Pamiętajmy, że badania naukowe nie mogą wykazać, że Całun jest autentyczny, a jedynie, że nie jest fałszerstwem, ponieważ nie da się powtórzyć w laboratorium zjawiska, które spowodowało odbicie wizerunku na Całunie. Jak zauważył John Heller: „Nawet, gdybyśmy dysponowali podpisem w lewym rogu, mówiącym: ‘To jest mój Całun’, podpisanym przez J. Chrystusa i poświadczonym przez burmistrza Jerozolimy, nie byłby to naukowy dowód, a jedynie historyczny.”
Z powyższych względów tylko trzej naukowcy z zespołu STURP (John Jackson, Robert Bucklin i Barry Schwortz) posunęli się do stwierdzenia, że Całun Turyński jest prawdopodobnie tym, w którym pochowano Chrystusa. Pozostali poprzestali na tym, że nie znaleźli niczego, co wskazywałoby na fałszerstwo. Po zakończeniu badań, w czasie konferencji prasowej w 1981 roku w New London w stanie Connecticut, na pytanie dziennikarzy, czy znaleźli coś wykluczającego autentyczność Całunu, odpowiedzieli zgodnie: „Nie”.
Wszyscy naukowcy biorący udział w tych badaniach zdecydowanie wykluczyli, aby wizerunek był namalowany. Z ich konkluzją nie zgodził się dr Walter McCrone, który nie badał samego Całunu, a jedynie pobrane z niego próbki. Uznał, że pokrywająca Całun warstwa bioplastyczna jest żelatyną, którą pokrywano kiedyś farby. Prosty test fluoroscencyjny wykazałby błędność jego tezy, ale McCrone nie przeprowadził takich testów. Analizując próbki pobrane z Całunu, natrafił na cząstki żelaznej ochry używanej do wyrobu brunatnożółtej farby i na tej podstawie orzekł, że wizerunek i krew na Całunie zostały namalowane farbą.
McCrone był wówczas uważany za eksperta w badaniach mikroskopowych. Jego reputacja brała się stąd, że w 1973 roku zidentyfikował Mapę Vinlandzką jako fałszerstwo. Mapa ta, będąca w posiadaniu uniwersytetu Yale, pokazywała część Ameryki Północnej, do której docierali Wikingowie. Uważano, że powstała na dziesiątki lat przed wyprawą Kolumba, co czyniłoby ją najstarszym kartograficznym dowodem, że wybrzeża Ameryki były znane i odwiedzane przed Kolumbem. McCrone oparł swoje orzeczenie na zaledwie jednym znalezisku, poczynionym na mikroskopijnym fragmencie tej mapy, gdzie znalazł cząstkę anatazu, czyli skrystalizowaną formę tlenku tytanu, materiału, który nie występował przed 1920 rokiem. Walter McCrone, który także w tym przypadku ograniczył się do mikroskopowych badań próbki, pomylił się. Badania całej mapy, przeprowadzone przez zespół z uniwersytetu stanu Kalifornia dowiodły, że zawiera ona 1000 razy mniej tlenku tytanu, niż sądził McCrone, a więc nie więcej niż inne średniowieczne dokumenty, których autentyczność nie podlega dyskusji (np. Biblie Gutenberga z XV wieku). Czas i dalsze badania obnażyły liczne słabości jego metodologii.
Podobną omyłkę, jak w ocenie Mapy Vinlandzkiej, dr McCrone popełnił w przypadku Całunu. Niestety, gdy orzekł, że wizerunek na Całunie jest namalowany, prasa nadała jego opinii taki rozgłos, jak później wynikom testu radiokarbonicznego. Krytycy szybko uznali Całun za średniowieczny fałszerstwo, choć nie mieli odpowiedzi na pytanie: Jak w średniowieczu mógł powstać obraz, którego nawet dziś nie potrafią wykonać najlepsi artyści i graficy, ani nawet wyjaśnić, jak powstał?
Badając próbki z Całunu, profesorzy Heller i Adler także znaleźli żelazną ochrę, ale uderzyła ich jej niezwykła czystość w porównaniu z mocno zanieczyszczoną ochrą używaną w farbach. Uprosili różne muzea o zgodę na przebadanie starożytnych tkanin. Odkryli wtedy, że one także zawierają ochrę w czystej postaci, która jest zapewne produktem mikro-organizmów.
Dr McCrone znalazł też śladowe ilości cynobru (siarczek rtęci), wnioskując z tego, że malarz użył czerwonej ochry i cynobru, aby namalować krew. Pomijając to, że krew na Całunie okazała się prawdziwą, ludzką krwią z grupy AB, to próbki pobrane z najbardziej zakrwawionych miejsc Całunu, gdzie powinno być najwięcej barwnika przypominającego krew, w ogóle nie zawierają cynobru!
Skąd wzięły się te mikroskopijne cząstki farby na Całunie? Nie tylko czerwonej ochry, ale nawet ultramaryny, choć na Całunie nie ma ani śladu po kolorze niebieskim! Odpowiedź jest prosta. Otóż w średniowieczu wykonano kilkadziesiąt tzw. Prawdziwych Kopii, których prawdziwość polegała na tym, że po namalowaniu kładziono je na Całunie, aby spłynęła na nie część świętości. Obrazy te zawierały wiele czerwonej ochry i cynobru, które przypominały kolor krwi. Oczywiście po takim kontakcie cząstki pigmentu pozostawały na Całunie. Wystawiano go też w rozmaitych katedrach, których sufity pokryte były barwnymi malowidłami, skąd pochodzą drobne cząstki farby (np. niebieskiej) na Całunie.
Prof. Heller zakończył badania sprowokowane „odkryciami” dr. McCrone’a stwierdzeniem: „Z całego Całunu nie zebrałoby się dość czerwonej ochry czy cynobru na jedną kroplę krwi, a cóż dopiero na całą krew widoczną na nim.”
Czerwień, która zabarwia nici Całunu, składa się wyłącznie z krwi, dlatego rozpuszcza się całkowicie w proteazie, roztworze używanym do rozpuszczania protein. Dowodzi to, że krew na nim nie zawiera żadnych barwników, ani sztucznych dodatków. McCrone przekonałby się o tym sam, gdyby nie zaniedbał przeprowadzenia takiego prostego testu. Prof. Adler, żydowski chemik, który badał Całun, zwłaszcza zabarwienia krwią, napisał: „Wiara, że jest to obraz, wymagałaby większego cudu niż wiara w zmartwychwstanie.”
Rigor mortis
Ciało widoczne na Całunie Turyńskim zostało uwiecznione w stanie rigor mortis, a więc śmiertelnego skostnienia, kiedy mięśnie sztywnieją, utrzymując ciało w pozycji zajmowanej w momencie śmierci lub tuż po niej, w tym przypadku w pozycji ukrzyżowanego. Skrupulatne badania przeprowadzone przez lekarzy, fizyków i chemików dokumentują, że Całun ukazuje człowieka, który zmarł na krzyżu.
Rigor mortis utrzymuje się zwykle 12-24 godziny od śmierci i zanika 36-40 godzin po niej. Wynika z tego, że wizerunek na Całunie powstał w 24-36 godzin po śmierci. Zgadza się to z relacją Ewangelii, które sprawozdają, że Jezus zmarł w piątek pod wieczór, a zmartwychwstał wczesnym rankiem w niedzielę, a więc około 30 godzin później.
Skrzepy krwi widoczne na Całunie także przemawiają za tym, że fenomen, który uwiecznił wizerunek na nim (zmartwychwstanie?) nastąpił między 20 a 40 godzinami od śmierci Jezusa, gdyż skrzepy krwi formują się do 20 godzin po śmierci. Dowodzi to również, że ciało zniknęło spod Całunu nie wcześniej niż w 20 godzin po śmierci, gdyż inaczej pozostawiłoby ślad na niezakrzepłej krwi.
Niezwykle ważną obserwację poczynili patolodzy, stwierdzając brak oznak rozkładu ciała na Całunie (np. brak śladu po gazach amoniakalnych, które wydzielają się z ust przy dekompozycji ciała). Rozkład zaczyna się około 40 godzin po śmierci, co przyświadcza, że zmartwychwstanie nastąpiło po upływie 20 godzin od śmierci, gdyż do tego czasu formują się skrzepy, ale przed upływem 36 godzin od śmierci, gdyż wtedy na Całunie byłyby ślady rozkładu ciała.
Z bloga "popotopie" http://popotopie.blogspot.com
"Michael Faraday, który odkrył
zjawisko indukcji elektromagnetycznej, a pomimo swoich
wybitnych osiągnięć był w stanie pokornie stwierdzić, że największym
odkryciem, jakiego kiedykolwiek dokonał, było uznanie
Jezusa Chrystusa za swojego osobistego Zbawiciela.
Pokora Faradaya przebija choćby z cytowanego poniżej fragmentu
wykładu na temat edukacji intelektualnej wygłoszonego
przed Królewskim Instytutem 6 maja 1854 roku i opublikowanego
w książce Badania nad chemią i fizyką:
[...]Wierzę, że tak jak człowiek postawiony jest ponad otaczającymi
go stworzeniami, tak też ze swojego miejsca dostrzega
on pozycję jeszcze wyższą; niezliczone są również sposoby,
na jakie jego myśli zajęte są lękami czy nadziejami, czy też oczekiwaniami w kwestii przyszłego życia. Wierzę, że prawda
o tej przyszłości nie może zostać poznana żadnym wysiłkiem
zdolności mentalnych - jakkolwiek wybitnymi by one
były - gdyż zostaje mu ona objawiona przez naukę nie od
niego pochodzącą; otrzymuje ją przez prostą wiarę w otrzymane
świadectwo. Niech nikt przez moment nie przypuszcza,
że edukacja własna, którą zamierzam zalecić wobec
rzeczy tego świata, w jakimkolwiek stopniu rozciąga się na
prawdy objawione i oznacza, że człowiek dzięki swojemu
rozumowaniu jest w stanie znaleźć Boga. Byłoby rzeczą niestosowną,
gdybym teraz wkraczał w ten temat dalej ponad
stwierdzenie, że istnieje absolutne rozgraniczenie pomiędzy
religijnym i zwyczajnym przekonaniem. Gdybym usiłował
użyć ludzkich, mentalnych zdolności do zbadania rzeczy
najwyższych, szybko zostałbym upokorzony własnym ograniczeniem.
I muszę wyznać, że raduję się z tego upokorzenia
[...]. Nigdy nie widziałem niczego niespójnego pomiędzy
rzeczami ludzkimi, które możemy poznać zamieszkującym
nas duchem, a sprawami wyższej wagi, dotyczącymi
naszej przyszłości, których swoim duchem pojąć nie możemy[...]
Zatem nie było to dla Faradaya problemem, by uznać, że „ze
swego miejsca dostrzega on pozycję jeszcze wyższą"
Na Całunie nie znaleziono żadnych śladów farby, barwnika ani
substancji, którym wizerunek mógłby być namalowany. Z pewnością też nie powstał
wskutek odbicia na tkaninie krwi pokrywającej ciało ofiary: plamy krwi i obraz
ciała są od siebie „niezależne" i łatwo je odróżnić. Co więcej, w
miejscach, w które wsiąkła krew, wizerunek nie powstał .Wizerunek natomiast powstał w momencie
zmartwychwstania po wpływem energii wydobywającej ze zmartwychwstałego
, odbił się na płótnie w taki
sposób że powierzchnia włókien ma
zmienioną strukturę. Naukowcy mówią o rozpadzie celulozy we włóknach, wskutek
czego powstały słomiane - żółte plamy.
Badając materiał, naukowcy znaleźli natomiast fragmenty tkanin, drobiny
ziemi, bakterie, grzyby i owady. Najistotniejszą substancją organiczną jest
jednak wspomniana krew, która z pewnością jest krwią ludzką. Specjaliści
rozpoznali, która krew wypłynęła przed, a która po śmierci mężczyzny, odróżnili
też krew tętniczą od żylnej. Niezwykłe, że krew widoczna na Całunie do dziś
zachowała intensywny czerwony kolor, chociaż zazwyczaj z upływem czasu
brunatnieje. Próbowano tłumaczyć to m.in. konserwującym działaniem mirry i
aloesu, których ślady znaleziono na płótnie. Odkryto też, że krew z Całunu
zawiera wyższy niż przeciętny poziom bilirubiny, mogącej wpływać na zabarwienie
krwi. Substancja ta występuje w krwi osób, które przed śmiercią doświadczyły
wycieńczających cierpień.
Możemy być pewni, że płótno okrywało zwłoki okrutnie torturowanego
mężczyzny.
Mężczyzna z Całunu w chwili
śmierci liczył trzydzieści, czterdzieści lat. Był silnie zbudowany. Jego
wzrostu i wagi nie da się dokładnie określić, gdyż płótno było wielokrotnie
rozkładane i lekko się rozciągnęło. Ponadto wizerunek jest trochę
zniekształcony, gdyż tkanina dopasowała się do budowy ciała. Ocenia się, że
miał 175-180 cm
wzrostu i ważył 75-81 kg. Chociaż jego twarz jest wręcz zmasakrowana, wciąż widać,
że miała bardzo proporcjonalne rysy. Oczy były osadzone blisko nosa, kości
policzkowe są wysokie i nie wystające. Nosił wąsy i
brodę, miał jasne, długie, lekko falujące włosy. Niedawno odkryto, że były one
zaplecione w gruby, spuszczony na plecy warkocz.
Udało się określić grupę jego krwi: AB Rh+. To bardzo rzadka grupo,
spotykany u 3-4proc. ludzi na świecie, lecz znacznie częściej występująca wśród
ludów Bliskiego Wschodu.
Twarz widoczna na Całunie jest jakby pokryta drobinkami krwi. Niektórzy
uważają, że jest to ślad po „krwawym pocie" (hematidrozie),
którego człowiek może doświadczać w sytuacjach skrajnego osłabienia, silnego
wstrząsu psychicznego i strachu. Dalsza analiza wskazuje, że mężczyznę bardzo
brutalnie bito po twarzy: oblicze jest zdeformowane, pokrywają je rany,
prawdopodobnie uszkodzona jest czaszka.
Uderzano przede wszystkim od lewej strony, dlatego
prawa część twarzy jest szczególnie zniekształcona: na policzku widać
trójkątną ranę, oko silnie spuchło, powieka została naderwana. Kości łuków
brwiowych przecinają skórę, nos jest złamany. Przypuszcza się, że człowieka z
Całunu mocno uderzono jakimś narzędziem, np. kijem lub
biczem. To musiało spowodować obfity krwotok, o czym świadczy duża ilość krwi,
która spłynęła na wąsy. Widać również, że wyrywano mu włosy z wąsów i brody,
miejscami odrywając nawet kawałki skóry. Ten mężczyzna przewracał się i upadał
na twarz, bowiem w okolicy nosa odkryto zmieszane z krwią drobiny ziemi. Są to
kryształy aragonitu, rodzaj osadu wapiennego, przypominający ten, spotykany do
dziś w okolicach Jerozolimy. Niewykluczone, że właśnie stamtąd pochodzi.
Przez wieki ludzie oglądający Całun byli przekonani, że w odbitej na
nim twarzy widzą ogromne szeroko otwarte oczy. Dopiero w 1977 r. zauważono, że
postać bynajmniej nie ma otwartych oczu, lecz położono na nich lepiony, monety
z brązu, będące w obiegu w Cesarstwie Rzymskim w l w. n.e.
Na monecie z prawego oka znajduje się rysunek lituus,
tj. laski pasterskiej, na lewej zaś simplum -
pucharu. Na obu z nich widnieje grecki napis Tibeńou. Kaicapos -
są to więc monety cezara Tyberiusza. Ta leżąca na
prawej powiece zawiera błąd w nazwie, charakterystyczny dla monet wybijanych w
prowincjach Cesarstwa: Caicapos, zamiast Kaikapos. Data wybicia wskazuje na szesnasty rok panowania
Tyberiusza, tj. 29-30 r. n.e.
W okolicach Jerycha i Morza Martwego znaleziono przypadki pochówków, w
których zmarłym kładziono na powiekach monety lub kawałki glinianych skorupek.
Nie był to zwyczaj powszechny, nie miał też nic wspólnego z greckim mitem,
głoszącym, że umarły musi mieć ze sobą pieniążek za przewiezienie przez Styks,
rzekę umarłych, Żydzi kładli na powiekach zmarłym drobne pieniądze, żeby nie
widzieli drogi, którą ich niesiono na miejsce ostatniego spoczynku
.
Mężczyźnie z Całunu nałożono czepiec z gałęzi cierniowych (być może
była to palestyńska roślina nazywana dziś spina Christi),
pokrywający całą głowę. Na jego karku, czole i pod włosami jest wiele śladów po
ranach kłutych, układających się
w formę łuku. Najwięcej jest ich na karku, gdzie gałęzie ciernia
najmocniej wbiły się w skórę. Na głowie, tam, gdzie biegną żyły i tętnice,
plamy krwi są dużo większe, gdyż kolce spowodowały obfite krwotoki.
Najwyraźniejsza strużka krwi znajduje się na środku czoła mężczyzny. Ma kształt
odwróconej trójki. Prawdopodobnie w tym miejscu, jak u wielu osób, biegła u
niego duża żyła, rozszerzająca się przy wysiłku. Jeśli uszkodził ją kolec, krew
mogła płynąć długo po jego usunięciu. Przypuszczalnie, gdy zaczęła płynąć,
mężczyzna z bólu odruchowo zmarszczył czoło, strumień krwi przesunął się i
przybrał nietypowy kształt.
Na prawie całym ciele skazańca znajduje się około stu dwudziestu ran,
pogrupowanych po dwie lub trzy. Naukowcy są zgodni, że są to ślady bicza,
zwanego flagrum romanum, o
dwóch, trzech rzemieniach, zakończonych ołowianymi kulkami lub haczykami,
powodującymi rany tłuczone i szarpane. Z układu ran wynika, że podczas biczowania
miał skrępowane ręce i przywiązany był do niskiego słupa. Biczujących było
dwóch, obaj wymierzali ciosy od tyłu. Stojący po prawej był nieco wyższy i
chłostał bardziej brutalnie. Bito przede wszystkim po plecach, udach i łydkach,
natomiast oszczędzono okolice głowy i serca, nie chcąc dopuścić do
przedwczesnego zgonu. Niewykluczone jednak, że prawą stronę twarzy zmasakrowało
ofierze przypadkowe uderzenie bicza.
Aby nie doprowadzić do zabicia, tradycja hebrajska ograniczała karę
chłosty do trzydziestu dziewięciu batów. Wiek płótna, szacowany na l w. n,e., i
odtworzone metody chłosty sugerują, że oprawcami byli Rzymianie. Nie
przywiązywali wagi do tradycji żydowskiej i traktowali biczowanego z wyjątkowym
okrucieństwem.
Mężczyzna najprawdopodobniej dźwigał ciężki chropowaty przedmiot, który
boleśnie otarł jego skórę nad łopatkami. Uszkodzony jest zwłaszcza prawy bark:
skóra i mięśnie są miejscami starte aż do splotów nerwowych. Ta rana ma kształt
przypominający prostokąt, o wymiarach 10 na 9 cm.
Otarcie nad lewą łopatką jest bardziej zaokrąglone i ma średnicę ok. 12 cm.
Te rany nakładają się na ślady po biczowaniu, powstały zatem
po karze chłosty.
Ale co pozostawiło te ślady? Najczęściej uważa się, że powstały pod
ciężarem patibulum, poprzecznej belki krzyża.
Skazańcy na własnych plecach zanosili ją na miejsce kaźni, gdzie przytwierdzano
ją do pionowej belki wbitej w ziemię. Patibulum było
przeważnie potężnym konarem drzewa, długim na ok. 2 m i ważącym ponad 50 kg.
Nic dziwnego, że jego ciężar rozjątrzył rany po biczowaniu. Mężczyzna z Całunu,
niosąc patibulum, musiał mieć na sobie ubranie, które
trochę ochroniło jego ciało.
Prawy bark wygląda na zniekształcony i być może wybity. Niektórzy
badacze uważają, że potwierdza to tezę, jakoby ten człowiek wykonywał zawód,
który powodował nadwyrężanie prawej ręki np. zawód
cieśli. Według innych opinii to zniekształcenie wiąże się ze złożeniem do
grobu. Po śmierci, kiedy ciało zaczynało sztywnieć, złączono szeroko rozłożone
ręce skazańca, co spowodowało wybicie barku. Nie jest też wykluczone, że bark
uległ deformacji pod wpływem dźwiganego ciężaru.
Ślady na rękach dowodzą, że człowiek z Całunu został ukrzyżowany,
Zastygłe strumienie krwi na ramionach świadcząc tym, że w czasie, gdy płynęła po
nich krew, mężczyzna miał ręce wysoko wzniesione. Widać też, że próbował
podciągać się do góry - wtedy kierunek strumienia krwi zmieniał się. Nie
udawało mu się jednak podnieść się na długo, więc ponownie się osuwał.
Po zbadaniu płótna znaleziono miejsca, w które wbito gwoździe. Wbrew powszechnemu przekonaniu nie przebijano dłoni.
Gdyby tak było, ich mięśnie zostałyby rozerwane pod wpływem ciężaru ciała.
Skazanemu przebito więc nadgarstek, trafiając w tzw.
pole Destota, szczelinę między kośćmi nadgarstka.
Gwóźdź bez problemu przeszedł przez ciało i mocno p rży twierdz ił j e do
krzyża. Jednakże przebicie uszkodziło nerw środkowy, przez co kciuki
automatycznie zgięły się do wnętrza dłoni (dlatego na
Całunie nie widać kciuków). Grzbiety dłoni noszą ślady otarcia. Prawdopodobnie
„szorowały" o drewno, wówczas gdy mężczyzna
podciągał się na krzyżu, aby zaczerpnąć powietrza i choć na chwilę ulżyć
nieznośnemu bólowi w przebitych nadgarstkach.
Również wygląd klatki piersiowej świadczy o tym, że człowiek z Całunu
zmarł na krzyżu; jest ona bardzo napięta i rozciągnięta, mięśnie przepony są
uniesione a brzuch wklęśnięty. Najwyraźniej skazany z trudem walczył o każdy
łyk powietrza, podpierał się na stopach i prostował. Robił to, dopóki miał
siłę. Śmierć na krzyżu następowała najczęściej w wyniku uduszenia.
Kiedy męka przeciągała się, łamano skazańcom nogi. Bez
tego konanie mogło trwać nawet ponad dobę. Kiedy ukrzyżowani nie mogli się już
podnosić, dusili się. Możliwe jest też inne
wytłumaczenie: po złamaniu nóg krew szybko spływała ku dolnym częściom ciała, a
nagły spadek ciśnienia tętniczego i niedokrwienie mózgu (zapaść ortostatyczna) doprowadzała do śmierci. Wykazano, że
człowiekowi z Całunu nie łamano nóg, najwyraźniej zmarł szybko.
Na wysokości piątego i szóstego żebra widać na płótnie obszerną plamę
krwi. Rana, której wynikiem był krwotok, jest owalna i stosunkowo nieduża.
Wszystko wskazuje na to, że została zadana po śmierci mężczyzny, kiedy jego
ciało znajdowało się jeszcze na krzyżu. Ostrze przeszło między żebrami i
przebiło prawy przedsionek serca. Wypłynęły z niego dwa płyny: gęsta ciemna
krew i niemal przeźroczysta ciecz, przypominająca wodę, która pozostawiła na
Całunie jasne zacieki. Mogła być to albo surowica krwi, od której oddzieliły
się czerwone krwinki, albo limfa. Zebrała się ona w prawym boku, po tym jak
mężczyznę biczowano, lub podczas niesienia patibulum, gdy jego narządy wewnętrzne zostały
bardzo poważnie uszkodzone.
Na plecach postaci widoczne są dwa strumienie, w których krew miesza
się z wodą. One również pochodzą z rany na piersi. Krew spłynęła na plecy
wówczas, gdy zmarłego zdjęto z krzyża i ułożono na boku.
Najprawdopodobniej serce skazańca przebił rzymski żołnierz. Po pierwsze
mówi o tym wielkość rany, odpowiadająca rozmiarom ostrza lancei,
włóczni używanej w rzymskim wojsku, o charakterystycznym kształcie liścia. Po
drugie - wygląd rany wskazuje, że włócznię wbito z niewspółmiernie dużą siłą
jak na cios zadany martwemu człowiekowi. Ten, kto przebił ciało, uczynił to
automatycznie i rutynowo. Także fakt, że cios wymierzono w prawy bok, może
świadczyć, że uczynił to doświadczony żołnierz, przyzwyczajony do uderzania w
prawy bok wrogów, których lewa strona przeważnie była zasłonięta tarczą,
chroniącą serce.
Cząstki ziemi, które znaleziono na twarzy mężczyzny, pojawiają się
również na jego stopach i kolanach - z pewnością przewracał się wielokrotnie.
Upadki te byty bardzo bolesne: nogi są poranione, kolana uszkodzone (zwłaszcza
lewe jest zdeformowane i zakrwawione, rzepka uszkodzona), a staw biodrowy
wybity. Najprawdopodobniej pod koniec drogi na miejsce ukrzyżowania mężczyzna
nie był już w stanie iść o własnych siłach.
Podczas przybijania do krzyża jego stopy połączono na siłę i
przymocowano jednym gwoździem. Lewą stopę wykręcono i ułożono na prawej,
przyciskając do krzyża. W nienaturalny sposób wygięto
nogi i w wyniku tego zwichnięto staw skokowy prawej stopy. Gwóźdź wbito
tak, aby przeszedł między kośćmi śródstopia i - jak w przypadku nadgarstków -
nie uszkodził żadnej kości. Wbity w ten sposób, mocno
przytwierdzał skazanego do krzyża i podtrzymywał cały
ciężar ciała.
Po zdjęciu ciała z krzyża, stopy dalej przylegały do siebie, gdyż
zesztywnienie pośmiertne utrwaliło ich deformację. Może więc
wydawać się, że prawa noga jest dłuższa o kilka centymetrów od lewej.
Całun przez kilkadziesiąt godzin okrywał zwłoki człowieka, który był
torturowany i zmarł na krzyżu - co do tego nie ma wątpliwości.
Zdumiewająca jest zgodność śladów męki, jaką przeszedł mężczyzna z
Całunu, z ewangelicznymi relacjami o ostatnich godzinach życia Jezusa. Jedną z
nich jest opis rany boku. Św. Jan pisze; jeden z żołnierzy przebił Mu bok, a
natychmiast wypłynęła krew i woda (J 19, 34). Płyn, który razem z krwią
wypłynął z serca skazańca i zostawił ślad na Całunie, mógł być przez świadków
ukrzyżowania uznany za wodę. Również fakt, że ciało mężczyzny przed owinięciem
w płótno pogrzebowe nie zostało, wbrew zwyczajom, dokładnie obmyte, może
wskazywać, że został pochowany w pośpiechu. Czy wynikało to z faktu, że starano
się zdążyć z pochówkiem przed szabatem {por. Łk 23,
56)?
Ale nie tylko zgodność z przekazem Ewangelii może wskazywać, że Całun
okrywał ciało Jezusa.
Całun Turyński jest chyba najdokładniej badanym przedmiotem kultu na
świecie. Powstała nawet specjalna, wyłącznie jemu poświęcona dziedzina nauki: syndologia (z gr. sindon -
płótno, całun). Obejmuje ona wiele dyscyplin naukowych, m.in. historię,
egzegezę biblijną, chemię, fizykę, medycynę sądową, anatomię, spektografię, optykę, biologię, paleografię i numizmatykę
Badania naukowe Całunu zapoczątkowało wykonanie w 1898 r. pierwszych
fotografii płótna. Już dwa lata później naukowcy z Sorbony zainteresowali się
anatomią oraz obrażeniami ciała postaci z Całunu. Sensację wzbudził odczyt
podsumowujący te badania, wygłoszony przez profesora Yvesa
Delage'a, agnostyka. Ogłosił on, że z medycznego
punktu widzenia nie ma wątpliwości, iż Całun okrywał ciało ukrzyżowanego
człowieka. Był też przekonany, że człowiekiem tym był Jezus Chrystus...
Zainteresowania naukowców Całunem rozpoczęła się w 1931 r., kiedy z
okazji ślubu księcia Włoch publicznie go wystawiono. Giuseppe Enri, jeden z najlepszych włoskich fotografów, wykonał
wówczas kolejne zdjęcia płótna. Ich jakość była tak wysoka, że naukowcy
wykorzystywali je przez kilkadziesiąt lat. Opierał się na nich m.in. Pierre Barbet, chirurg, badający ślady po ukrzyżowaniu i
biczowaniu. To on udowodnił, że miejsca przebicia rąk i stóp, jakie ukazuje
Całun, odpowiadają temu, jak skazańca przybijano do krzyża.
Przez około siedemdziesiąt lat naukowcy analizowali Całun tylko na
podstawie fotografii, gdyż kardynałowie Turynu odmawiali udostępnienia relikwii
do badań.
W 1977 r. odbył się w Stanach Zjednoczonych pierwszy kongres
organizacji The Shroud of Turin Research
Project (STURP) - Projekt Badawczy Całun Turyński. Wzięli w nim udział m.in.
John Jackson i Eric Jumper. fizycy
z NASA, którzy - wykorzystując metody stosowane do obróbki fotografii Księżyca
- przygotowali trójwymiarowy model postaci z Całunu. Członkowie STURP
chcieli
też przeprowadzić dokładne
badania samego płótna.
Szansa nadarzyła się w 1978 r., gdy z okazji czterechsetlecia
przeniesienia Całunu do Turynu płótno miało być wystawione na widok publiczny.
STURP otrzymał od władz kościelnych zgodę na badania i we wrześniu blisko
czterdziestu uczonych, wyposażonych w aparaturę pożyczoną od NASA, przez pięć
dni analizowało płótno. Używano promieni ultrafioletowych, podczerwonych i
rentgenowskich, zebrano próbki włókien i materiałów roślinnych, wykonano ponad
sześć tyś. zdjęć. Analiza materiałów trwała około
trzech lat, a rezultaty tych prac do dziś uznawane są za najistotniejsze w syndologii.
Badania, dotyczące np. właściwości tkaniny, zebranych z płótna pyłków roślin
czy śladów monet na powiekach postaci wskazują, że Całun nie może być
średniowiecznym fałszerstwem.
W 1989 r. w Paryżu odbyło się Międzynarodowe Sympozjum poświęcone
Całunowi, na którym postanowiono kontynuować badania. Powstało Międzynarodowe
Centrum Studiów nad Całunem Turyńskim (CELT), które przez ostatnie piętnaście
lat wywarło duży wpływ na syndoiogię.
Przykładowo, to na prośbę CELT płótnem zajęli się fizycy obrazu z Instytutu
Optyki w Orsay we Francji. Zainteresowali się
tajemniczymi pasami dookoła twarzy postaci z Całunu i biegnącymi wzdłuż nich
napisami. Dzięki metodzie komputerowego przetwarzania obrazów, pozwalającej na
eliminację wszelkich zniekształceń tkaniny, byli w stanie odczytać te
niewyraźne znaki.
Na początku lat dziewięćdziesiątych kardynał Turynu Giovanni Saladrini powołał komisję, która miała się zająć
konserwacją płótna. Przygotowania trwały około dziesięciu lat, wreszcie w 2002
r. Całun na miesiąc znalazł się w rękach naukowców. Przede wszystkim odpruto
holenderskie płótno, które przez pięćset lat pokrywało tył Całunu. Syndolodzy po raz pierwszy mogli obejrzeć drugą stronę
tkaniny i zebrać z niej próbki. Cały przód i tył płótna został bardzo dokładnie
sfotografowany, obejrzany pod mikroskopem i zeskanowany.
Później Całun podszyto na nowo.
Materiały zebrane w trakcie konserwacji są wciąż analizowane. Na ich
podstawie odkryto m.in. delikatne odbicie twarzy i dłoni po drugiej stronie
płótna. Jest to zaskakujące, gdyż wizerunek postaci utworzony jest wyłącznie na
powierzchni włókien, odbicie nie mogło więc
„przesiąknąć" przez tkaninę.
Na Całunie są również fragmenty napisów, ułożone głównie wzdłuż
wspomnianych pasów. Nie wiadomo kto, kiedy i w jakim
celu je tam umieścił. Nie jest pewne nawet, czy naniesiono je na Całun ,gdy jeszcze było w nim ciało, czy już później.
Najprawdopodobniej pojawiały się w różnym czasie. Nie ma pewności
co do ich znaczenia, gdyż litery są niewyraźne. Mimo wszystko,
podejmowane są próby ich odczytania.
Po lewej stronie twarzy dostrzeżono napis przypominający starogreckie
słowo PEZw, oznaczające „czynić, spełnić ofiarę"
lub „zaświadczam". Po prawej stronie znajduje się ciąg znaków, tworzących
napis INNECE. Odczytuje się go przeważnie jako
fragment łacińskiej formuły IN NECEM /B/S - „Pójdziesz na śmierć". Obok
widać znaki: NAZAPHNOI lub NAZARENUS, czyli „Nazarejczyk". Są też inne
symbole, mogące określać tożsamość zmarłego: napis HEOY pod brodą, co może być
fragmentem słowa Yheoi, czyli „Jezus", i
znajdujące się nad głową litery /C, uważane za skrót imienia Jezus Chrystus.
To nie wszystkie napisy, jakie znaleziono, są one jednak
najistotniejsze dla badań. Wśród pozostałych warto wspomnieć fragmenty wezwania
Sanctissime lesu Miserere Nostri („Najświętszy Jezu, zmiłuj się nad nami"),
znajdujące się nad prawym kolanem postaci. Jego powstanie tłumaczy się
następująco: napis najprawdopodobniej przesiąkł z pergaminowej kartki,
przytkniętej na jakiś czas do Całunu po to, by poświęcić ją przez kontakt z
relikwią.